wtorek, 9 lutego 2010

Chwalimy się



…A raczej ja chwalę się dziełami walecznych kobitek, do niedawna moich podopiecznych, ale kilka spotkań wystarczyło by stały się one po prostu wymianą doświadczeń i umiejętności. Kto wie, może te niewinne spotkania „relaksacyjne” przekształca się kiedyś we wspólna pracownię, galerię lub poważne warsztaty. No może nie poważne, ale profesjonalne.

Justyna Ś. nasza specjalistka od kolczyków, ma już spore zamówienia na filcową biżuterię, a w piątek w końcu stworzyła rękawiczkę z której jest ostatecznie zadowolona.




Magdyś, nie banalna osóbka, która zamieniła Amerykę na żuławską wieś, dojechała znów dzielnie do Gdańska i na swoje sztulpy wybrała iście wiosenne kolory.




Dojechała także najmłodsza uczestniczka Marta, również z daleka, ale głównie w postaci opiekunki do mojego (coraz bardziej wymagającego) synka. Po zajęciach jednak, udało jej się stworzyć, swój kawałek nieba, bo kolory jej rękawiczki właśnie tak mi się skojarzyły. Zabrała je do domu w formie niedokończonej, ale mam nadzieję, że się pochwali efektem końcowym.



Karolinka…. Ech, nie dojechała, ku nieukrywanej rozpaczy reszty uczestniczek. Ot małe nieporozumienie co do daty i godziny.
Ja robiłam rękawiczki dla mamy-urodzinowe. Wciąż nad nimi pracuję, bo z powodu małej wpadki, dałam nam wszystkim za małą formę…ups. Ale cóż, są to właśnie te cenne doświadczenia.

Następne spotkanie pewnie dopiero w marcu, dziś jadę wybierać kafelki do łazienki, potem wieczorem spotykam się z przyjaciółką, która właśnie zdecydowała się z mężem na domową edukację a ja jestem pełna podziwu.
Mam też w planie wypróbowanie nowych farbek do wełny, które dotarły do mnie wczoraj z za oceanu, za nieoceniona pomocą mojego braciszka. A jeśli mowa o nieocenionej pomocy, to tata znalazł mi taniego merynosa, 18mikronów!!!! Z którego to powodu jestem także podekscytowana, bo w sklepach drożyzna.
Teraz już uciekam, w przyszłym tygodniu, mam nadzieję ufilcować coś już przed kominkiem domku na Kaszubach, o ile moja słodka szarańcza mi pozwoli. Teraz szarańcza bawi się w lekarza i przemeblowuje mi z tej okazji mieszkanie, poza tym, wypadałoby ich nakarmić, w końcu jestem matką!
Do zobaczenia i miłych ferii!

8 komentarzy:

  1. Widać, że spotkanie się udało. No i ładne mitenki powstały.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, mitenka lub mitynka to taka rękawiczka bez palców, czyli właśnie to. Słowo właściwie jest przestarzałe, ale myślę, że na fali powrotu do stylu lat 20. i 30. znów wejdzie (albo nawet już weszło) do słownika współczesnego.

    OdpowiedzUsuń
  3. no i jeszcze słyszałam o sztulpach...

    OdpowiedzUsuń
  4. :) No ja mam nadzieję, że uda Ci sie dołączyć, a trufle od Ciebie pochłoneliśmy w mig! Może przyniesiesz na filcowanie? Cieszę się, że kapelutek ci się podoba.

    OdpowiedzUsuń
  5. świetne te rękawiczki! genialny pomysł :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Kiedyś i mi się uda dotrzeć ;)
    Piękne mitenki, a nazwa jeszcze lepsza ;p

    OdpowiedzUsuń
  7. tak lookam raz po raz i patrzę, Klaro, szanowna gospodyni, kiedy to się pojawi jakaś wzmianka o następnym spotkaniu, co by tym razem już nie przegapić niczego!! i chyba z kuchni przeniesiemy się do waszego świeżego kąpielowego saloniku, hm? ;))

    OdpowiedzUsuń