piątek, 8 lutego 2013

Boże Narodzenie

Wiem, że jest już Luty i Boże Narodzenie dawno za nami, jednak teraz, kiedy patrzę na zdjęcia, z taką przyjemnością, nie mogę uwierzyć, że tak się bałam.
Tak, przyznam się, że miałam rozmaite obawy.
Od kiedy moja mama, kilka lat temu  przeszła przez walkę z nowotworem a  jedyny brat zamieszkał z rodziną za morzem, na mnie spoczywa (obowiązek?) "urządzenia świąt".
Brzmi fatalnie, wiem i bardzo mi wstyd.

Kiedy tak już na dobre zaczęłam się martwić, jak poradzę sobie z całą tą odpowiedzialnością ... odebraliśmy wiadomość, że moich rodziców nie będzie, ponieważ zachorowali.
Stanęłam jak wryta. Dzieci, podniosły lament :"jak to, Boże Narodzenie bez babci i dziadka?????".
Kiedy ledwo zdołaliśmy jakoś pogodzić się z tą sytuacją, odebraliśmy drugi telefon "my też jesteśmy chorzy i nie przyjedziemy, bardzo nam przykro".
Wszystkie te przygotowania, ręcznie przez nas odlewane świeczki z wosku pszczelego, na świątecznym stroiku, który zrobiłyśmy z tego najstarszego świerka. Choinka, wybrana przez dziewczynki a przyniesiona przez chłopaków, tak pięknie przybrana. Przez dzieci  przygotowana kolęda, specjalnie dla babci i dziadka, którą Marysia, zupełnie nieoczekiwanie zgodziła się nawet okrasić akompaniamentem na pianinie.
Te paszteciki w cieście piwnym i barszcz, które przyrządzamy co roku niemal rytualnie a ich receptura jest cennym skarbem  z moich rodzinnych stron od  mamy chrzestnej.
Uwielbiane przez dzieci(duże i małe), moje ciasteczka migdałowe...
Te wszystkie starannie wybrane prezenty...Wszystko to nagle stało się takie...pozbawione sensu. Tak nie istotne.
Zostaliśmy sami. Sami w środku zimowego, chłodnego krajobrazu. A to miały być Te Święta, które po raz pierwszy mieliśmy spędzić z dziadkami z obu stron.
Dzieci całkowicie pogrążyły się w żałobie. Śnieg Padał, mróz wzbierał.
Pojechaliśmy na pasterkę.*
W drodze powrotnej, dzieci wciąż były osowiałe a ja jakoś nawet nie umiałam się zebrać by je szczerze podnieść na duchu, sama miałam jakieś takie ciężkie serce. W pewnym momencie Filip powiedział; no i teraz wrócimy, do tego pustego domu, na naszą samotną Wigilię...
Zabrzmiało to niemal jak głos z nad grobu, lecz za chwilę, mój rezolutny małżonek odpowiedział; Tak, rzeczywiście i nazwiemy się "Samotną Siódemką":)!
Salwy śmiechu wytoczyły się z samochodu razem z naszą całą samotną siódemką.

Jeszcze przed Świętami, dostaliśmy od przyjaciół skrypt, w którym opisana była przepiękna, rodzinna liturgia Wigilijna, rozpoczynająca się ciemnością oczywiście. W tym roku, zapragnęliśmy tak właśnie rozpocząć Wigilijny wieczór, a rozpakowywanie prezentów, zostawić na następny poranek, tak, by rzeczywiście oddać ten wieczór Chrystusowi.
Wszyscy już wiedzieli co mają robić i znali swoje zadania bardzo dobrze. Rafał poszukał Biblii, ja wstawiłam kolację do pieca, by się już w tym czasie podgrzewała, dzieci pobiegły gasić światła.
Rozpoczęliśmy całkowitą ciemnością, potem, zapaliliśmy świecę przy której Rafał przeczytał czytanie a po jego zakończeniu każdy wziął swoją świeczkę i podaliśmy sobie to Światło, jeden do drugiego, odpalając od swoich świec. Kiedy było już jasno, zaśpiewaliśmy "Gdy się Chrystus Rodzi". Na koniec  Fryderyk włożył Jezuska do  żłóbka i podzieliliśmy się opłatkiem.









Tego wieczoru, zdaliśmy sobie sprawę z tego, że gdy się rodził Pan Jezus, Maryja i Józef także nie mieli przy sobie swoich rodziców. Jakoś wcześniej, zupełnie nie zwróciłam uwagi na ten niby nie znaczący fakt.
Gdy zjedliśmy już wszystkie paszteciki, jeszcze długo śpiewaliśmy kolędy, śmiejąc się przy tym nie mało, bo prócz Marysi, nie wiele u nas talentów muzycznych.

Ja jeszcze długo nie spałam, rozmyślając o tej tajemnicy, tej samotności Świętej Rodziny, ich tułaczce, odrzuceniu...O tych obawach co będzie, jak sobie poradzą..... i o tej małej, Wielkiej Radości, która zrodziła się dla nich zupełnie nieoczekiwanie i zostali rodziną. Zjednoczeni w swojej samotności i silni, radośni tym, co potrafi sprawić z ludzkim sercem ta mała dziecina.




Nasze dzieciaki z przyjaciółmi, w tradycyjnie już wspólnie spędzany 2 dzień Świąt







*tu na Kaszubach, jest taka specjalna pasterka, dla rodzin z małymi dziećmi, na 16.00 :)


11 komentarzy:

  1. Cudowną masz rodzinę Klarko! Podziwiam, bo ja ze swoją dwójką nie wyrabiam czasem a Ty ogarniasz o trójeczkę więcej i jeszcze gotowanie, przygotowywanie itp....podziwiam! A to ostatnie zdjęcie powalające :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Odkąd zmarli moi rodzice, od dwóch lat celebrujemy wigilijny czas teraz w czwórkę wcześniej w trójkę. Nie spiesząc się, delektując tym co przygotujemy dla ciała i ducha. Dopiero w pierwszy lub drugi dzień świąt odwiedzamy rodziców Małżona, a w Sylwestra moją babcię od strony ojca i grób mojej mamy.
    Pozdrawiam cieplutko, po cichu zazdroszcząc takiego domu pełnego rodzinnego ciepła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gorąco pozdrawiam i życzę wiele radości, mimo tych tak dla nas trudnych pustych miejsc przy stole.

      Usuń
  3. Świetny wpis - my też otwieramy prezenty 25go - w Wigilię jest wystarczająco emocji. Pozdrawiam, różwnież z Kaszub, K

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow, Kasiu, to ja mam takich zdolnych sąsiadów?
      Dziękuję za te wszystkie przemiłe wpisy, które tak ucieszyły mnie od rana:)

      Usuń
  4. Piękne Święta, Siódemko! Zdjęcia cudne. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  5. Zdjęcia oddają wspaniale atmosferę świąt. Jest też dobra wiadomość. Już za niespełna 10 miesięcy kolejne Boże Narodzenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, w naszym przypadku do doskonale ujęta myśl:) Szczególnie, że już za moment Pascha, a my wczoraj schowaliśmy świąteczne ozdoby:))))))

      Usuń
  6. No z taką rodziną to święta na pewno nie są nudne:) Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  7. 21 yr old Database Administrator II Dolph Hurn, hailing from Maple Ridge enjoys watching movies like Comanche Territory (Territorio comanche) and Polo. Took a trip to Wieliczka Salt Mine and drives a Savana 3500. sprobuj na tej stronie

    OdpowiedzUsuń