W dzieciństwie uwielbiałam bawić się w robienie perfum i
tajemniczych mikstur. Myślę, że i na olejki przyjdzie czas, ale puki co
wystarczająco tajemnicze wydało mi się
robienie własnego mydła.
Taki pomysł na spędzanie wieczoru z
mężem to naprawdę niezwykle ekscytująca randka, polecam z całego serca.
Właściwie nie wiem czego znów tak
bardzo się obawiałam, może tego NaOh, które nie wymaga wcale więcej ostrożności, niż używanie kreta
do czyszczenia rur lub wybielacza do tkanin.
Pamiętam jak długo zbierałam się do pieczenia chleba,
żółtego sera czy pierwszej plecionki wiklinowej.
Za każdym razem zbieram się jakby to była co najmniej destylacja
olejków, albo jakaś tajemna alchemia a potem okazuje się, że cała sprawa jest
nie bardziej skomplikowania niż świąteczny strudel makowy, albo znacznie od
niego prostsza.
Te początki jednak nie są wcale takie złe. Niezwykły czas
gromadzenia potrzebnych składników, tych niezbędnych i tych, no cóż, mniej
niezbędnych. To oczekiwanie na listonosza, z bijącym sercem otwieranie paczki,
najchętniej czymkolwiek co jest pod ręką, bo nie ma czasu na szukanie specjalnego
nożyka. Albo też odwlekanie tej chwili do samego wieczora.
No a to uczucie, kiedy po raz pierwszy uda się to co było
zamierzone… bezcenne. Jakaś taka radość napełnia duszę i nagle znów wszystko
się chce. To są chyba właśnie te chwile, kiedy czuję się jak dziecko i cieszę się jak
dziecko.
Zgromadziłam już całkiem sporo rozmaitych olejów olejków,
dodatków oraz roślinnych tłuszczów o których istnieniu jeszcze niedawno nie
miałam pojęcia. Choćby takich jak aromatyczne masło kakaowe czy dobroczynne Shea
Karite mające tak wiele zastosowań w kosmetyce naturalnej.
Przez kilka tygodni chodziłyśmy z dziewczynami wokół
tych skarbów, układałyśmy, wąchałyśmy,
smarowałyśmy dłonie, namaszczałyśmy włosy.
Od kiedy zgromadziłam te wszystkie cudowności, mydlarstwo i
kosmetyka naturalna stała się moim nowym konikiem. Odkąd zaczęłam szperać i
zaczytywać się w informacjach na temat składu mydeł, kremów i olejków do włosów
których używaliśmy do tej pory, z łazienki zniknęły niemal wszystkie butelki
sklepowych specyfików.
W z związku z tym, że ta nowa pasja obudziła się nie długo
przed świętami, możecie się domyślać, co dostało w prezencie pół rodziny, a na
pewno część żeńska.
Opanowanie na początek prostego przepisu na domowe mydło jest
zupełnie proste i nie wymaga ani skomplikowanych składników, ani specjalnych
narzędzi czy wyjątkowych umiejętności.
Cały proces dość rzetelnie opisany i ładnie sfotografowany
znajdziecie na przykład TUTAJ:Świąteczna seria lawendowa |
Od lewej; kula musująca z lawendą i glinką koalin i balsam do ust miodowy
Od lewej;olej ryżowy, masło Shea Karite, masło kakaowe
Moje mydło oliwkowe 80%, którym już się myjemy(to w papierku) i jeszcze nie dojrzałe (te półokrągłe) mydła z masła Shea, kakaowego z olejkiem rycynowym i olejkiem z melisy.
Z tyłu bloki wosku pszczelego a na nich masło kakaowe
Od lewej;olej ryżowy, masło Shea Karite, masło kakaowe
Moje mydło oliwkowe 80%, którym już się myjemy(to w papierku) i jeszcze nie dojrzałe (te półokrągłe) mydła z masła Shea, kakaowego z olejkiem rycynowym i olejkiem z melisy.
Z tyłu bloki wosku pszczelego a na nich masło kakaowe
A Jeśli na mydło jeszcze nie czas, można śmiało zabawić się z dzieciakami w kule musujące, balsamy i sole do kąpieli. Mnóstwo frajdy w pół godziny a potem, cudowne kąpiele
kule musujące
balsam do ust
Oczywiście, nie ja pierwsza zrobiłam mydło w domu, nawet moja znajoma pamięta jeszcze jak jej babcia robiła mydło i nie było w tym nic nadzwyczajnego. Normalna robota, jak każda inna, trzeba było zrobić pranie, to i mydło trzeba było nastawić i nikt nie przeżywał tego z takimi wypiekami na policzkach. Cóż, ja dostaję jeszcze większych wypieków na myśl, że przecież i własny proszek do prania można zrobi i płyn do mycia naczyń i szampon.... Nie wiem nawet, jak ja dzisiaj zasnę. Najbardziej jednak cieszy mnie to, że w takich chwilach czuję się najlepszą mamą pod słońcem, kiedy widzę ile frajdy mogę sprawić dzieciakom zupełnie się przy tym nie męcząc. Prośba o kolejny balsam do ust, kule do kąpieli czy sól, to największy komplement jaki mogłam sobie wyobrazić.
Pierwszy raz zajrzałam na Twojego Bloga i już go polubiłam. Czy to twoje pociechy? Już dodałam go na swojej stronie. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło:) To moje i to nie wszystkie tu widać:)))) Razem sztuk 5.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWOW. Nieźle - ja mam trójkę. Najstarsze 8 lat najmłodsze 2,5 No ale jak bym doliczyła męża to w sumie 4.hihi
OdpowiedzUsuńJa też tak mam, że się do wszystkiego zbieram jak sójka za morze ;)
OdpowiedzUsuń